Barszcz na śniadanie, czyli skąd się biorą opowieści
Dobrze się bawię, sprawiając, że i wy będziecie się dobrze bawić. Taka odpowiedź przyszła mi do głowy, gdy kilka dni temu usłyszałam pytanie: Co robisz w życiu? I choć wielu z was wie, czym się zajmuję, to jednak gdy w swojej odpowiedzi dotarłam do źródła, rozmówca był poruszony. Czym zajmuje się pisarz? Według własnej oceny, według własnej percepcji, czym napędzana jest jego pasja? Dziś przedstawiam wam swoją krótką prostą opowieść. Opowieść o barszczu ukraińskim i letnich upalnych porankach.
Piszę książki dla dużych i małych, a ich fabuła jest oparta na emocjach, które prędzej czy później stanowią ważny element życia każdego z nas. Literatura od dawien dawna zajmowała cenne miejsce w życiu ludzi. Rozwój technologiczny, który lekko dosunął książki na boczny tor, tak naprawdę korzysta z tej samej materii – z opowieści. Filmy i gry bazują na historiach, które chłoniemy, pragnąć odnaleźć tę historię w sobie, przeżyć ją, zidentyfikować się lub wyzwolić w sobie emocje, które dawno pragnęły zostać przez nas zidentyfikowane.
Swoje opowieści kieruję do wszystkich czytelników, pragnących odnaleźć życiowe mądrości, przeżycia – podobne do własnych, sposoby na radzenie z nimi, zawarte na stronach książek, w życiu opisywanych bohaterów. Sięgam do różnych czasów, tych gorszych i tych lepszych. Tych, zapisanych w dziejach ludzkości, o których nasi dziadkowie pragnęli zapomnieć, ale aby móc ich rozumieć, to my powinniśmy właśnie nie zapominać. Każda książka pokazuje zachowania, uczucia, emocje uwikłanych w trudności, ale za każdym razem ostatecznym celem jest odnalezienie radości i bycie tu i teraz, by marzenia wcielać w życie z radością i sięgać do gwiazd.
Gdy byłam małą dziewczynką, nie umiałam zrozumieć, dlaczego dziadkowie dzień w dzień wmuszają we mnie na śniadanie w letnie upalne dni talerz tłustego, gęstego barszczu. Było to dla mnie nie do przyjęcia i posiłek ten porównywałam do znienawidzonej zupy mlecznej w przedszkolu. Ileż bym dała, by móc wymienić go na naleśnika z truskawkami lub zwyczajną kanapkę z warzywami z ogródka, nawet na to się pisałam, byle nie jeść tłustej gorącej zupy o poranku. A potem, zaczęłam te zupy zjadać ze smakiem, ponieważ dniom spędzonym z dziadkami towarzyszyły opowieści. O ich młodości, wojnie, wielkim głodzie i tym, jak radzili sobie wszyscy razem, z sąsiadami, przyjaciółmi, jak pomagali sobie wzajemnie, jak starali się nie utracić radości życia w czasach, w których tak trudno było żyć. Teraz, dawali mi największą wartość, jaką mieli – jak im się wydawało – tłustą, pożywną, gorącą zupę.
Gdy dorosłam i musiałam pożegnać moich dziadków, zatęskniłam. To była tęsknota za ich radością, którą czułam, że wraz z wejściem w dorosły, odpowiedzialny świat, w którym królują przekonania społeczne, ile to człowiek musi, a czego nie może, zaczęłam tracić. Odnalazłam ją bardzo szybko, w ich opowieściach, do których zaczęłam sięgać, tworząc własne. Dając je w książkach czytelnikom i otrzymując od nich zwrotkę ich emocji, przeżyć, podziękować za proste opowieści, które tak na dobrą sprawę są dla nas najważniejsze. Daję je wszystkim chętnym czytelnikom, a one ożywają w ich wyobraźni i sercach, pomagając iść przez życie.
To moja prosta opowieść, a jaka jest twoja?