Niedziela wieczur i humor popsuty, rozmowa z Olgą Drendą

Pomyślałeś kiedyś o tym, że może pisarz wcale nie lubi pisać? Symbol? Zapomnij – kampowy świat Sontag odsuńmy dziś na bok, by poznać kobietę: mądrą, z dowcipem. Przed Wami Olga Drenda, etnolożka, memiara, która nie boi się szukać słów i przedmiotów. Wywiad z Olgą Drendą o królikach, niepisaniu i najlepszych memach.

 

 

Napisałaś ostatnio pod zdjęciem Nowego Jorku, że ukazuje miasto w roku 84’ – roku Twojego urodzenia. Jak zapamiętałaś swoje dzieciństwo?

To zależy, o jakim jego aspekcie mowa. Większość dzieciństwa pamiętam przez muzykę, książki i komiksy, z którymi wtedy miałam do czynienia, więc funkcjonowałam poniekąd w równoległej rzeczywistości. Mam niewiele wspomnień z realnego życia. Spędzałam czas głównie w leśniczówce babci i dziadka na południu Katowic. Ponieważ leżała na uboczu, spędzałam dużo czasu sama albo z siostrą, ale to mi odpowiadało. Umiałam sobie zorganizować czas samodzielnie i nie potrzebowałam wiele.

Pamiętasz jakieś gry, rozrywki?

Pamiętam zabawy narzędziami, samodzielne przypadkowe uruchomienie malucha, puszczanie baniek mydlanych z dziadkiem, czytanie Małej Encyklopedii PWN, zbieranie śmieci-skarbów. Przedszkole (przyklasztorne) było okropnym miejscem, panoptikum z Foucaulta. Zrobiło to ze mnie anarchistkę i obudziło żądze zemsty za kradzież pluszowego królika. Już jako czterolatka wiedziałam, że nie wolno ufać takim instytucjom. Podstawówkę pamiętam piąte przez dziesiąte. W czwartej klasie przeniosłam się do, właściwie wiejskiej, szkoły, która realizowała współczesne ideały “slow life”, nawet o tym nie wiedząc. Kadra bardzo się starała, żeby z każdego ucznia coś wyciągnąć i czymś zainteresować. Z perspektywy czasu naprawdę to szanuję. Dopiero gdy byłam nastolatka, zaczęło mi brakować miasta i jego atrakcji, kontaktu z rówieśnikami. Myślę, że to los, który czeka większość dzieci wychowujących się dziś na przedmieściu. Nie żyjemy w amerykańskim filmie, to nie “Footloose”, tu dzieciaki czeka tylko bezbrzeżna nuda wiecznych dojazdów i smutnych popołudni.

Już jako mała dziewczynka wiedziałaś, że będziesz żyła z pisania?

Nie, nie miałam pomysłów na siebie ani marzeń o przyszłości. Wszystko stało się dziełem przypadku. Tak naprawdę wcale nie lubię pisać! Był może moment, kiedy miałam takie marzenie, pisałam recenzje filmowe (również fikcyjnych filmów), i wyobrażałam sobie, że to moja praca. W 1998 magazyn “Cinema” opublikował mój tekst o “Piątym Elemencie”, niestety nie wygrałam pióra, na co bardzo liczyłam. Podejrzewam, że uznałam, że po prostu umiem robić to całkiem nieźle.

Bo wiesz, ja czytam ostatnio bardzo wiele o roli pisarza – pisaniu jako takim, co sprawia, że w mojej głowie tworzy się niezła incepcja (albo matrioszka – jak wolisz). To jest tak, że pisarz wie od zawsze, że będzie pisał? 

Nie sądzę. Bywa, że to pojawia się zupełnie a propos czegoś innego. Nie wiem, czy Jan Himilsbach uważał się za pisarza od zawsze, czy jednak w pierwszej kolejności za kamieniarza.

Może na równi? A Ty? Kim byłabyś gdyby ktoś pozbawił Cię możliwości pisania? No wiesz, robiłabyś na drutach, może piekłabyś, trenowała zawodowo boks…

Mogłabym zostać technikiem weterynarii, bo umiem trzymać koty tak, żeby nie uciekały i mam cierpliwość do tych dziadów.

O cholera, to ja Cię zaproszę do mojego może i obetniemy mu pazurki. Czy pisarz ma więc jakąś rolę społeczną?

Może, ale nie musi. Obawiam się, że poczucie misji to przepis na złą książkę, dydaktyczną, misjonarską.

Co starasz się przekazać w swoich książkach? 

Coś, co sama chciałabym czytać.

I powiedz, czy Twoje podejście do pisania zmieniło się od otrzymania nagrody za “Wyroby”?

“Wyroby” przyniosły mi nominacje do Paszportu Polityki i Gdynię. Poczułam się trochę wtedy tak, jakbym odbierała tę nagrodę w imieniu etnologów, czyli ludzi, z których absolwenci tzw. poważnych kierunków lubią sobie śmieszkować. To był rodzaj triumfu sprawiedliwości.

Wiesz co, ja mam trochę takie poczucie, że nagrody, ta cała otoczka dookoła „pisarzy” jest hmmm… ciężka. Zapytam Cię zaraz o siłę symbolu, bo to dla mnie ważne, ale kurcze: Czy nam, pisarzom czy dziennikarzom też nie przyklejono jakiejś łatki?

Ale kto miał ją przykleić i jaka to miałaby być łatka? Polecam postawę zdefiniowaną przez moje ulubione zespoły, Einsturzende Neubauten i Malaria: czuć się genialnym dyletantem. To daje jednocześnie pewność siebie i pokorę. I nieświadomość łatek. Być może ktoś napisał nam na bluzie “jestem głupi”, ale jeśli nie kupujemy żartu czy etykiety, nie dajemy się ośmieszyć.

Nie chcę pytać o książkę, bo już wiele o niej powiedziano. Interesujesz mnie Ty i symbolika. Powiedz mi, co jest Twoim symbolem?

Królik. Bardzo lubię króliki i czuje z nimi więź. Pomimo tego, że jedzą swoje bobki!

A symbolem dzisiejszych czasów?

To bardzo trudne pytanie. Dla mnie to musiałoby być coś taniego i drogiego jednocześnie. I coś bez sensu. Może jakiś NFT?

Wiesz, że musiałam to wygooglować? Serio, jestem tak daleko w tyle… No dobrze, to by zmienić nieco trajektorię: Który z symboli powinien zniknąć, wyrzucić, zakopać, do lamusa z nim?

Mimo że jestem etnolożką, nie czuje się przywiązana do myślenia znakami, symbolami i mitami. Tak naprawdę uważam, że im coś jest bardziej skomplikowane, tym jest prawdziwsze, a skondensowanie i wyrazistość symbolu to iluzja. Ale jeśli pamiętamy, że to tylko skrótowe, umowne, to wszystko jest ok.

To na koniec powiedz mi jeszcze jaki jest Twój ulubiony mem i czy jest on ten sam co Małgosi Halber.

Bywa, że lubimy te same memy papieskie, ale mój ulubiony to chyba “niedziela wieczur i humor popsuty”, nic lepiej nie ujmuje tej dyskretnej weekendowej melancholii. I jeszcze Muminka, który powstrzymuje nóż. To najmądrzejszy mem na świecie.

Rozmawiała Malika Tomkiel!

fot. Paulina Maciejewska