Po co komu białe noce?

Wszystko co nas otacza, to tylko iluzja. Iluzja jest tym większa, im bardziej coś do czego jesteśmy przyzwyczajeni zmienia swoją postać. Tak jak białe noce, które pojawiają się o określonej porze roku, zaskakując magiczną aurą.

Zauważył to Dostojewski, który w swojej noweli „Białe noce” nie tylko skupił się na akcji rozgrywającej się w czasie trwania tychże, ale podbił iluzoryczność tego zjawiska już w podtytule i wprowadzając bohatera, za którym nie tak łatwo jest podążyć. Dostojewski zaryzykował. Napisał o czymś, co łatwo mogło stać się nudną opowiastką o niczym. Dzięki białym nocom stało się inaczej. Pojawiła się magia i nowy świat głównego bohatera. Choć Nabokow nie lubił twórczości swojego rodaka, jednak Dostojewski wiedział co robił. Wystarczyło, że zainspirował się niezwykłymi nocami w Sankt Petersburgu.

Andriej Konczałowski nie pozostał dłużny i wrócił do białych nocy w swoim filmie „Białe noce listonosza Aleksieja Triapicyna”. Tym razem przeniósł się na rosyjską wieś, znajdującą się w okolicach Archangielska. To miejsce, w którym nie dzieje się nic. Są to jednak tylko pozory. Białe noce tu nie dyktują rytmu, są czymś w rodzaju obserwatora. Towarzyszą ludziom jak kot przybłęda, do którego się chce otworzyć usta, kiedy ten przychodzi ni z tego ni z owego i siada obok. I nieważne jest czy ten kot przybłęda jest prawdziwy, czy stanowi tylko wytwór naszej wyobraźni. Tak samo jak białe noce. Jak zresztą i sama mieścina, odcięta od zewnętrznego świata. Konczałowski zastanawiał się, czy współczesna kinematografia próbuje ocalić publiczność przed koniecznością udziału w kontemplacji.

To ważne pytanie i – patrząc na współczesne produkcje i literaturę – uzasadnione. Konczałowski miał na myśli to, że kontemplacja to stan, kiedy człowiek bardzo dobrze uzmysławia swoją jedność ze Wszechświatem. Ta jedność to także połączenie z innymi ludźmi. W mojej powieści, wydanej pod koniec zeszłego roku, która właśnie wróciła do księgarń, białe noce bałamucą, mieszają, popychają ku namiętności, a potem wprowadzają w stupor i rozgoryczenie. Wszystkiemu są winne te białe noce, które łączą i dzielą jednocześnie.

Wybaczcie, ale nie szczędzę bohaterów. Rozkładam ich relacje, najtrudniejsze z możliwych, na czynniki pierwsze. Każę im głośno myśleć, przez co czytelnik przejmuje myśli bohaterów. I wówczas miesza się wszystko. Rzeczywistość staje się iluzoryczna, a białe noce tylko potęgują ten stan. Człowiek człowiekowi bratem, by po chwili wrogiem – to rzeczywistość „Białych nocy”, to rzeczywistość międzykulturowa naszego pokolenia. Ale w tym wszystkim można się odnaleźć. Kontemplując i jednocząc się ze wszechświatem. W tej jedności czai się szczęście, a nieszczęście wychodzi gdy życie doświadcza rozdzielenia. Dostojewski w „Białych nocach” napisał, że kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, silniej odczuwamy nieszczęście innych; uczucie nie rozdrabnia się, lecz koncentruje. To samo widać u mnie. Jednak tu, we współczesnych „Białych nocach” nawet skomasowane nieszczęście prowadzi do szczęśliwego zakończenia. „Każda dusza kiedyś była iskierką i teraz, gdy przyroda budzi się z zimowego snu, wszystkie one, dotknięte historią, zbierają się nad Newą, nie dając ludziom spać. Miliony dusz skrzą się, tworząc białe noce”.

Białe noce zaczynają się w maju i trwają prawie do końca czerwca. To bezsenny czas nad Newą, nad którą słychać dużo śmiechu. Białe noce to bezsenność przy oknie, kolejne przeczytane książki i jeszcze więcej wypitego wina. To cichy głos i głośne myśli, słyszane z daleka.

Książka “Białe noce” jest TU!