Magiczne słowa
Z dzieciństwa pamiętała niewiele. Lekki uścisk dłoni, przychylne spojrzenie, klepanie po plecach i kefir, którego nie cierpiała, ale musiała pić, bo zdrowy. Pamiętała też zawstydzenie, kiedy artykułując swoją potrzebę, słyszała: a gdzie magiczne słowo? Pospiesznie dodawała zatem „proszę”, „dziękuję”, nie zapominała o równie magicznym „przepraszam”.
Szybko nauczyła się korzystać z magicznych słów, nie musiał jej już nikt o nich przypominać. Co prawda, im była starsza, tym rzadziej ich używała w kontekście zaspokajania własnych potrzeb, nie dlatego, że była źle wychowana, tylko dlatego, że każde takie słowo, potęgowało w niej poczucie winy. Przecież ile można prosić, przepraszać, a za samo „dziękuję” jakoś tak prosić nie wypada, jeśli się nie ma nic więcej w zamian.
Nie wypadało jej też za bardzo się emocjonować. Niezależnie od tego, jakie emocje ją przepełniały. Nie krzycz, nie histeryzuj, nie becz, nie śmiej się tak głośno. Rozkazy się sypały, a ona więdła. Przytłoczona, umartwiona.
Pewnego razu usłyszała z ust małej dziewczynki „chcę”. Było jakieś takie wątłe, jak cienki plasterek arbuza – zupełnie prześwitujące. W ślad za tym cichym „chcę” pojawiło się znajome pytanie: „a magiczne słowo”? „Proszę” odpowiedziało dziecko, a ona nagle zamarła, jak strzelona piorunem. Czyżby deja vu? Zamyślona spojrzała na dziecko, jakby widziała je po raz pierwszy. Patrzyła na córkę, a widziała siebie, aż dotarło do niej, że o magiczne słowo poprosiła ona sama. Tak jak kiedyś ją prosiła jej matka.
Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że magiczne słowa wypowiadała zazwyczaj w kontekście innych osób, nie kierując ich do siebie samej. Nie przepraszała siebie i sobie nie wybaczała, nie dziękowała sobie, a skoro tego nie robiła, uważała, że nie ma podstaw, aby czuć wobec siebie wdzięczność. Również nie mówiła sobie proszę. Nie prosiła siebie o nic, ale za to rozkazywała. Miała poczucie, że musi to, tamto, siamto. Musiała pracować, musiała żyć tak, żeby zadowolić innych. Bo przecież inaczej nie wypada. A jeśli ktoś się odważy inaczej, to potępienie społeczne gwarantowane.
Nie chciała być jak Karenina. Patrzyła na małą dziewczynkę, której „chcę” zostało przekreślone za pomocą zgrabnego, utartego: „jak zrobisz to czy tamto, to dostaniesz” i poczuła, że wszystkie magiczne słowa wcale nie mają tajemnej mocy. Wręcz przeciwnie. Wszystkie, poza dwoma.
Jestem odpowiedzialna. Powiedziała i zaczęła się głośno śmiać. Stojące obok niej dziecko z powątpiewaniem patrzyło na jej roześmiane oczy. Niepewnie zawtórowała, potem głośniej, coraz głośniej. Szczęście lubi śmiech, uzmysłowiła sobie nagle i ile miała sił w płucach wykrzyczała: Jestem odpowiedzialna. Tak, to ona była odpowiedzialna za wszystko co miała w swoim życiu. Nie pogoda, wiecznie pod psem, nie rząd nie ten, który powinien być, nie sąsiad, który zawsze kłody pod nogi rzuca, ani nawet nie jej rodzice, nie partner, który jest albo go nie ma. „Jestem odpowiedzialna”, powtarzała raz po raz. Dwa magiczne słowa powodujące wiele zmian.
Spróbuj wypowiedzieć je na głos i zobacz co się stanie. Spróbuj je wykrzyczeć, tak jak ona i poczuj, jak szczęście wypełni twoje kieszenie, zacznie się rozpychać w torebce, rozgości się w każdym zakamarku twojego życia. A potem napisz do mnie, jak te dwa magiczne słowa zmieniły ciebie i twoje życie.
P.S. Ceną wielkości jest odpowiedzialność. Winston Churchill