Pani Dalia wypala oczy samej sobie. Eseje spisane

Pani Dalia dobrze wiedziała, że skończy jej się sól. Wiedziała to już o poranku, gdy unosząca się powieka, wskazująca na otwarcie lewego oka, odsłaniać zaczęła kurtynę wewnętrznego rozczarowania. Pani Dalia wiedziała, że skończy jej się sól. Symbol tradycji, a dla niej tym samym spokoju w umyśle. To nie pole do dyskusji: są takie rzeczy, które zawsze muszą leżeć na blacie. Dodają pikanterii. Życiu, zupie – w garze mieszała tak wiele emocji. Ta sól, Pani Dalia czuła podskórnie, że dzisiaj się skończy, stanowiła wzmacniacz smaku dla wszystkiego co się działo. W jej głowie esencjonalizowała nie tylko potrawy, ale również relacje, zadowolenie jej bliskich z prorodzinnych sprawunków kobiety, albowiem obowiązkiem Pani Dalii było zrobienie zupy wybitnej. Codziennie. Pomidorowa, rosół, coś tam z podgrzybków – zgodnie ze sztuką, a sztuka ta zakładała używanie źdźbła soli. Od lat.

 

 

Posolić, popieprzyć, czyli pomarudzić, dołożyć do pieca, jak można przeczytać w dzisiejszych słownikach, oznacza tyle co „nie być wystarczająco”. To nic, że w gotującej się zupie Pani Dalia od zawsze ma pływające kawałki marchewki, selera, pietruszki, kopała również w ogrodzie ziemniaki, ale sól… dlaczego to właśnie jej nie posadzono za wczas na drzewie? Sól na grzędzie. Sól spokoju. Sól życia. Słodka sól dająca spokój i zadowalająca wszystkich innych tylko nie Dalii, tej małej Dalusi, której wpojono, że bez soli obiad stanie się jedną, wielką katastrofą.

 

Zawinisz, gdy nie będziesz kontynuować tradycji.

Musi być perfekcyjnie.

Ty musisz.

Tak, musisz.

Ta sól nie jest ważna.

Są konwenanse.

Niuanse.

Savoir Vivre, nienaganne ułożenie rąk, s’il vois plait.

W takich momentach zapominała, że przecież jest Brytyjką.

 

 

Pani Dalia dobrze wiedziała, że skończy jej się sól. A dzień… nie sprzyjał wychodzeniu do miasteczka oddalonego od chaty o trzy przecznice. Prawdopodobnie Pani Dalia poszłaby po nią, gdyby nie fakt, że ostatnio w Statford widziano taką zamieć za czasów Shekspeara. Spektakl skąpany w samych szarościach. Wszystkie drogi były zupełnie nieprzejezdne, nieprzystępne, wrogie, zimne, obklejone grubą warstwą czegoś brunatnego, o zabłoconych kantach, jak na brytyjskie uliczki w końcu przystało. Patrząc za okno chyba w końcu… sama zaczęła dostrzegać pewne podobieństwo. Ulice były jak ona. Ona, Pani Dalia, była bowiem błotnista, i ba, powiedzmy to wprost: ulepiona z momentów, Xanaxu, Prozacu i Opium (za czasów ciut młodszych), co obnażało jej słabość do proszków wszelakich. Ktoś do jej życia przypisał tę kruchość. Słabość do nadużywania bieli i czerni, czegoś w pigułce – co poda jej ktoś, a nie ona sama.

 

 

Jeśli człowiek potrzebuje w swoim życiu wyłącznie kwiecistych kanap i soli by funkcjonować, to gdzie podzieje się jego obecność, gdy zabraknie mu rzeczy wpojonych za młodu? Przyzwyczajeni, do rozlanych faktów, niewygodnej, nieosiągalnej rutyny wychodzimy po sól w największą zamieć, mimo, że w ogrodzie panuje dobrobyt. Mamy wszystko. Tak trudno jednak pojąć, że włożone w nas przekonania nie są prawdziwe. Właściwie nie są nawet nami, bo przekonania, to zbiór osądów przekazanych przez kogoś, które nie muszą być nasze – nie muszą tak bardzo. Czy może mi dziś zabraknąć tej soli? Dla zdrowia, dla zdrowia własnego, dla zdrowia mych bliskich, bo chcesz tylko w spokoju otworzyć to oko i wiedzieć, że możesz wygładzić ten piasek, uklepać, aż w końcu zakopać coś co wpojono ci wcześnie, za młodu.

 

Ja wiem, może ty też wiesz – zbudowano mnie i podskórnie Pani Dalia też to wiedziała. Zbudowano nas. Z małych klocków, ich kolorów i nietrwałości tych momentów, kształtujących pełen obraz. W ciągu wydarzeń, gdzie na znak nastoletniego buntu słucha się sad songs for the sad people czasem specjalnie nadeptując na jeden z kawałków. Virginia Woolf napisała, że tworzenie literatury wymaga miękkich poduszek i kwiecistych kanap. Ma być schudnie i wygodnie, by narracja zaplatała się niemalże sama, podczas, gdy na nadmiar i niedobór witaminy D. – szczęścia – zastosuje się lekarstwa z prewencji zachowawczej. Posolić, popieprzyć, dodać, bo za mało, a potem…

 

Xanax

Haloperidol

Prozac

Olanzapina

Może Zomiren

 

Brytyjskiej pisarce nie można wiele zarzucić. Żyła bowiem w czasach modernizmu, gdzie osoba napiętnowana chorobą psychiczną powinna być na tyle cicho, że jej głos może zmieścić się jedynie na kartkach papieru. Nie pokruszy ścian. Nie zburzy muru, nie obali patriar… nie obali nic, jeśli pewnego dnia nie postanowi, że sól nie jest dla niej wyznacznikiem jej samej.

 

Człowiek jest zbudowany z momentów. Małych klocków i ich nietrwałości. Człowiek kurczy się, maleje widząc świat z boku, potem z góry, oglądając ją niczym rzeźbę, której prędzej czy później i tak odpadnie nos, kawałek ucha z mosiądzu aż w końcu na dobre ukruszy się warga. Słoiki po soli mogą stać puste. Można czymś innym wypełnić swe życie…

 

ESEJE SPISANE

MALIKA TOMKIEL