W gruncie rzeczy jest ok!
Usłyszałam, że moje książki, konkretnie „Schronisko” i „Białe noce” są ciężkie w odbiorze. Jako audiobooki. Bo ciężko się je czyta, są specyficznie napisane. Białe noce nostalgicznie rosyjskie. Powiedział mi to mój lektor, nagrywające obie powieści, kiedy zapytałam go ile mam zapłacić za nagranie Białych nocy.
W ślad za tą wypowiedzią przyszła kolejna, aby zapłacić tylko ciutkę, po cenie promocyjnej. A więc przyszły do mnie dwie wiadomości. O tym, że moja literatura jest inna, raczej niekomercyjna. O tym, że mam dookoła ludzi, twórców, którzy swoją pasją i zaangażowaniem całkiem nieźle wspierają mnie i moje pisanie.
Nie ukrywam, że pierwszą emocją, jaką poczułam na wieść o tym, że moje książki są mało komercyjne (czytaj: nie wiadomo czy się sprzedadzą) było rozczarowanie i smutek. No bo wiecie jak to jest. Pisze się, oddaje się część siebie, mało tego – dostaje się świetne recenzje, a tu nagle bum! Prawda, której nie bardzo się chce słyszeć. Zwłaszcza, że przyszła ta prawda w momencie kolejnego zwątpienia, z którym tym razem postanowiłam nie walczyć, ale je zaakceptować i poprosić, aby mnie opuściło jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na dłuższy czas.
Na szczęście szybko zadałam sobie pytanie: czy zamartwianie się tym, co usłyszałam jest właściwą drogą? Odpowiedź przyszła momentalnie i okazała się być najprostszą odpowiedzią jaką kiedykolwiek mogłam udzielić na to pytanie. Nie, ponieważ faktycznie moje książki są inne (to plus), są niekomercyjne i nie ma w nich tych elementów, za którymi osobiście nie przepadam w książkach masowo wystawianych na „sprzedajnych” półkach w empikach (to plus), są autentyczne, ponieważ nie silę się na udowadnianie nikomu niczego (to kolejny plus) i przede wszystkim przekazują piękne historie i emocje, wartości, dzięki którym czytelnik może odmienić siebie (to też jest plus). Reasumując, prawda która na pierwszy rzut oka wydała mi się czymś niemiłym, okazała się potężnym komunikatem „jest ok!”.