Wartościowe są rzeczy, które są zgodne z prawdą – rozmowa z Dorotą Kotas

Jakim chcesz żyć życiem? Co chcesz przekazać i pozostawić po sobie? Porozmawiałam z Dorotą Kotas o jej marzeniach z dzieciństwa, tym czy pisanie to optymalny plan biznesowy, obieraniu ziemniaków i kompoście. Poznajcie pisarkę, która jest szczera – ze sobą i czytelnikami. Poznajcie pisarkę, która nagrodzona została literackimi nagrodami za „Pustostany”, a teraz jej „Cukry” wirują w powietrzu. Może dosłodzisz to życie lekturą i podobnie jak Dorota wybierzesz się na działkę?

 

Rozmawiała: Malika Tomkiel

 

Pierwszy raz usłyszałam Cię na żywo podczas festiwalu „Tchnienia”, gdzie czytałaś fragmenty swojej nowej powieści pt. „Cukry”. Jakie to uczucie czytać swoją własną książkę?

 

– Uwielbiam czytać na głos. Czytanie czegoś na hamaku w lesie, to najlepsze okoliczności, jakie mogłabym sobie wymarzyć. Mogłoby je przebić chyba tylko czytanie książki na głos przy kominku w bujanym fotelu z darmowym kakao dla wszystkich słuchaczy, ale to raczej opcja na zimę. To, że zdarza mi się czytać ludziom własne książki, nie robi już na mnie wrażenia. Wolę czytać to, co napisałam niż po prostu coś mówić z głowy. W czytaniu mam już pewną wprawę, bo obie książki („Pustostany” z 2019 i „Cukry” z 2021) nagrałam w formie audiobooka w profesjonalnym studiu – i podobno nieźle mi to wyszło. Czuję, że pisanie i czytanie jest czymś, co potrafię robić bardzo dobrze, a mówienie do ludzi nie jest moją najmocniejszą stroną. Oczywiście zawsze trochę się wstydzę kontaktu z ludźmi w każdej możliwe formie. Ale czytanie jest moim ulubionym rodzajem kontaktu. Jest przyjemne i wzmacniające, kiedy między stronami podgląda się reakcje i widzi się, jak mój tekst działa.

 

Przypuszczałaś, że kiedykolwiek będziesz zajmowałaś się zawodowo pisaniem? Wiesz, chodzi mi o to, że czasem ktoś odpowiada, że „marzył o tym od dziecka”. O czym Ty marzyłaś?

 

– Całe dzieciństwo marzyłam o emeryturze. Wszystkim dorosłym, którzy pytali mnie o przyszłość, mówiłam, że jak dorosnę, chcę zostać rencistką, żeby leżeć cały dzień na wersalce i grać w gry na pegasusie. Ale to nie oznacza, że byłam leniwa. Po prostu strasznie męczyła mnie szkoła. Mieszkałam na dalekich przedmieściach i codziennie szłam do szkoły 3,7 km, a później wracałam do domu i płacząc ze złości odrabiałam lekcje z mnóstwa nieciekawych dla mnie przedmiotów. Marzyłam głównie o tym, żeby kiedy dorosnę, móc w końcu dobrze się bawić. Nie miałam dokładnej wizji mojej pracy, ale zawsze wiedziałam, że chcę sama o sobie decydować, mieć mnóstwo wolnego czasu i budzić się raczej koło południa niż wcześnie rano. Chciałam sama podejmować decyzje i wymyślać zasady, co i kiedy będę robić albo jak dużo. Chyba nie wierzyłam w to, że mogłabym zostać pisarką, bo nie znałam żadnych pisarek. To była zbyt egzotyczna perspektywa dla mnie w tamtym czasie. Prezentowane w książkach czy w szkole zawody dostępne dla dziewczynek wydawały mi się mocno ograniczone (nauczycielka, bibliotekarka, sklepowa, pielęgniarka…) i żaden z tych zawodów mi się nie podobał. Nikt nie mówił mi, że mogę być kimś innym albo być tym kim chcę.

 

A dziś jako dorosła osoba umiesz nakreślić rolę pisarza w społeczeństwie? Kim według Ciebie jest pisarz?

 

– Rola w społeczeństwie to duże słowa, które mnie trochę onieśmielają. Wydaje mi się, że rolą każdej osoby jest to, żeby robiła ona rzeczy, w których dobrze się czuję i na które ma ochotę. A kim jest według mnie pisarz? Bardzo zwykłą osobą. Może być niemiłym facetem w popielatym golfie, który wypija w kawiarni potrójne espresso i ukradkiem cię obserwuje albo może być super laską ubraną w lajkrę, która biega ze swoim psem 5km dziennie po twoim osiedlu zanim usiądzie do książki. Myślę, że to może być każdy i nikt. Ale na pewno nie jest to żadna szczególna postać, tylko bardzo zwykła osoba, która popołudniami obiera na obiad kartofle, a wieczorami nakłada krem na suchą skórę i czyści pumeksem pięty.

 

Bądźmy realistkami. Czy z tego da się wyżyć? Sama się zastanawiam, jako że jestem po debiucie literackim.

 

– Lepiej chyba zakładać, że nie da się wyżyć. Bo pisanie to nie jest optymalny plan biznesowy. Dla pieniędzy można wybrać bardziej pewne zawody. Chyba odpowiedź zależy też w dużym stopniu od tego, jakim ktoś chce żyć życiem i od mnóstwa zmiennych (ile ma osób na utrzymaniu? ile dzieci? a ile zwierząt? ilu ktoś potrzebuje do życia par butów? jak drogie w obsłudze jest czyjeś ciało? czy trzeba to ciało leczyć i podawać mu leki? czy osoba chce mieszkać w dużym mieście? i czy umie dobrze gotować, a raczej wymyślać jedzenie? – to o jedzeniu chyba jest najważniejsze). Wydaje mi się, że moje życie obiektywnie jest dosyć tanie. Nie spodziewam się, że kiedykolwiek będę bardzo bogata. Oczywiście miło jest mieć pieniądze. Ale mam już za sobą doświadczenie życia w lekkim braku kasy i szukania najtańszego zamiennika wszystkiego, co można kupić. Czasem myślę o tym, czy jeśli teraz jest u mnie lepiej, to czy będę umiała wrócić jeszcze do tamtego bieda-miejsca, jeśli będzie trzeba i jeśli wszyscy nagle przestaną się mną interesować i przestaną kupować moje książki oraz słuchać, jak czytam swoje teksty w lesie na hamaku. Na razie mam dużo szczęścia. Pewnie nie zawsze tak będzie. Na pewno mogę powiedzieć, że nie da się wyżyć z samego pisania. Trzeba wkładać dodatkowy ogrom pracy w promocję książek, spotkania autorskie, udzielanie wywiadów, autoryzowanie tego, co się powiedziało, występy w telewizji, social media, redakcję i mnóstwo innych rzeczy dookoła. Moje zdanie jest takie, że jeśli ktoś nie chce się martwić pieniędzmi, to powinien zostać programistą, a nie pisać książki.

 

Jakie wartości starasz się przekazać jako pisarka?

 

– Chciałabym, żeby osoby, które czują się smutne i dziwne, poczuły się w moich książkach u siebie. Najbliższa jest mi chyba wartość spotkania się w tekście i wyczytania z niego, że ktoś też tak ma i że to ok. Bardzo zależy mi na reprezentacji w literaturze rzeczy, o których mało się rozmawia: tego, że można nie lubić swoich rodziców i nie chcieć się z nimi kolegować, że można nie odnajdywać się w koncepcji podziału płci na żeńską i na męską ze sztywnymi granicami albo że można żyć trochę po swojemu i wysadzić w powietrze beton wszystkich koncepcji, których sensu się nie znajduje. Nie mam spójnej myśli filozoficznej i trudno mi operować dużymi pojęciami, których nie można dotknąć (takie jak: wartości). Chyba piszę dosyć intuicyjnie. Staram się pisać rzeczy, które naprawdę myślę. Piszę głównie o sobie, bo to wydaje mi się uczciwe. Wartościowe wydają mi się rzeczy, które są zgodne z prawdą.

 

Powiedz mi proszę czy spodziewałaś się nagrody za „Pustostany”? Czy pisałaś tę książkę z myślą, że zostanie nagrodzona m.in. w Gdyni?

 

– Nie wiedziałam o tym, że jest w ogóle taka nagroda i że można ją sobie wygrać ani na czym to polega i kto o tym decyduje. Pierwszą książkę pisałam z myślą, że przeczytają ją tylko moje koleżanki i nikomu więcej nie będzie się chciało, a zresztą nie wiedziałam, skąd ktoś miałby się o mnie dowiedzieć. Spodziewałam się tego, że moje książki będą składowane w wilgotnej i zagrzybionej piwnicy. Jeśli umrę tragicznie, a najlepiej w młodym wieku i jakąś pomysłową śmiercią samobójczą, to być może ktoś się mną zaciekawi i kupi sobie może jeden egzemplarz nijakiej Kotas na taniej książce, a może komuś spodoba się to nazwisko i uzna je za zabawne, i jeśli cena będzie wystarczająco niska, to kupi mnie na promocji. Miałam nadzieję, że za 70 lat odkryją mnie jednak jacyś badacze kultury albo archeolodzy i że stopniowo nabiorę popularności, a sto lat po mojej śmierci może będę już całkiem modna i może ktoś ogłosi nawet rok mojego imienia. Miałam nadzieję, że na obchodach roku Kotas wszyscy światli badacze i recenzenci będą mnie strasznie żałować, będą zajadać się tortem z owadów osłodzonych cukrem wyhodowanym w laboratorium i będą myśleć z troską o tym, czy ja za swojego życia miałam w ogóle co jeść.

 

Na co dzień mieszkasz w Warszawie, ale Twoim dużym hobby jest działkowanie. Napisz mi proszę, jak rozgraniczasz czas na wsi i jak na działce…

 

– Moja działka znajduje się w środku miasta. Rowerem jadę na działkę 20 minut. Teraz jest zima, więc czas rozgranicza mi się bardzo łatwo: zimą w ogóle nie bywam na działce. Przygnębia mnie widok działki w szarości miasta, w którym tak szybko robi się ciemno i to, że zimą zamarzają mi rury z wodą, więc nawet nie ma jak wypić herbaty, chyba że z termosu, ale to inna jakość. Czekam, aż zakwitnie moja 80 letnia morela i zakładam, że wtedy będę już gotowa, żeby znowu zacząć spędzać czas na działce. W sezonie będę spędzać tam tyle czasu, ile tylko będę mieć. Nie ma nic lepszego, niż spędzanie upałów na działce w wannie z deszczówką. W drugiej połowie roku zamierzam pisać o ogródkach działkowych, dostałam od miasta stypendium specjalnie na to zadanie, więc przez pół roku będę tam twardo siedzieć i pisać poniekąd zawodowo.

 

Powiedziałaś o moreli, ale co jeszcze masz na działce? Myślę, że to musi być spora zajawka.

 

– Jeśli w sezonie, kiedy mnie tam nie ma, wichury nie porwały całego dobytku, to mam na działce: altanę z przeciekającym dachem o powierzchni jakichś 5m2, własnoręcznie wybudowaną szklarnię ze starych okien, różową wannę pod parasolem, jeden monstrualnych rozmiarów krzak czarnej porzeczki, dwa drzewa siostry bliźniaczki (80 letnia morela i 80 letnia czereśnia) oraz kilka pomniejszych drzewek (wiśnie, jabłoń składającą się z jednego patyka itp.). Mam też grządki w skrzyniach, w których jedynym udanym plonem w roku 2020 była rukola (bardzo dużo rukoli, jadłam ją cały kwartał). Poza tym mam zepsutą kosiarkę, armię ślimaków jeszcze nieoswojonych, drewniany stół ze śmietnika i trochę drewnianych krzeseł klasyków z lat 60. oraz jeden hoker barowy też ze śmietnika i mnóstwo lampeczek, chorągiewek, dywaników, kocyków oraz hamaków. A, no i oczywiście mini bibliotekę ze zbiorem książek tematycznych oraz kompost, bo kompost to jest prawdziwe życie.

 

Nie męczy Cię miasto? Więcej inspiracji czerpiesz z wielkomiejskiego gwaru czy raczej to sielanka pozwala Ci na tworzenie?

 

– Męczy mnie wszystko. Ale myślę, że na tworzenie pozwalam sama sobie. Nie wiem, skąd dokładnie ta potrzeba się we mnie bierze i jaki jest impuls. Chyba po prostu lubię pisać i potrzebuję. To jest jakiś stan wewnętrzny. Czasami czuję wewnętrzny gwar, a czasami wewnętrzną sielankę, chociaż po prawdzie sielankę nieczęsto. Jedyne, czego potrzebuję do pisania, to prąd, literki, płyny i względne wyspanie.

 

Czego Ci życzyć?

 

– Zadowoli mnie nawet: wszystkiego najlepszego!